Poznaniakom nie trzeba tego wydarzenia przedstawiać: Noc Kupały to noc lampionów, od 3 lat stały element lata. Nie chcę się wdawać w dykusję, czy to bezpieczne, czy niebezpieczne, warto czy nie warto (bo to temat kontrowersyjny). Pewnie w którymś momencie władze w końcu zakażą puszczania lampionów (jak w większości państw europejskich) – ja tylko się samolubnie cieszę, że zdążyłam w tym uczestniczyć i tego doświadczyć. Bo to naprawdę magiczny widok, setki lampionów na tle ciemniejącego nieba i katedry. Dosłownie: zapiera dech w piersiach.
Noc Kupały zbiegła się w czasie z wizyta naszych przyjaciół z Hiszpanii, więc byłam podwójnie szczęśliwa, że mogę im coś tak wyjatkowego pokazać :) Co prawda wydarzenie okazało się troszkę inne niż się spodziewaliśmy… Bo jeśli myślicie, że spędzicie spokojny wieczór, w ciszy i skupieniu patrząc na światełka unoszące się ku niebu… Mylicie się dość mocno! Puszczanie lampionów to pisk i harmider, emocje i adrenalina – bo lampion nie chce się wypełnić porządnie powietrzem, bo spada, bo leci nie w ta stronę, bo się zaczepił o drzewo. Co chwilę było słychać okrzyk „… Uwagaaaaa !!! ” I ktoś przedziera się przez tłum asekurując swój lampion, żeby na nikogo nie spadł. Super zabawa, ale też dość stresująca. W końcu nie każdego dnia leci na Ciebie kula z ogniem ;) Nasi Hiszpanie co chwilę pytali „To jest normalne w Polsce?” ;)
Podsumowując: było pięknie, magicznie (mimo, że lampiony nie poleciały wszystkie na raz, a partiami…) i wesoło. My po sobie posprzątaliśmy. Grzecznie zabierając i podarte lampiony, i puszki… po Coli ;) A potem poszliśmy na burgery do Łapu Papu.
Pozdrowienia!